czwartek, 30 maja 2013

22. "Kapłan poprosił o modlitwę w ciszy. Żałobnicy pochylili głowy. Wiatr szeleścił liśćmi. Na niezbyt odległej trasie I-295 panował zwykły ruch. Darcy pomyślała: Boże, jeśli jesteś, spraw, żeby to był koniec. Nie był to koniec"

Byłem coraz bardziej zdenerwowany. O czym Tom ma mi powiedzieć? Co Camille chciała mi przekazać i dlaczego nie zrobiła tego osobiście?
-Możecie mi to wyjaśnić? Teraz?!-zaczynałem się niecierpliwić.
-Kelsey, uważam, że ty powinnaś mu powiedzieć-mruknął Tom. I zostaliśmy sami..
-Nie przedłużaj. Powiedz mi. Zrób to teraz. Nawet jeśli może mnie to bardzo zranić-staliśmy przy oknie, a ja patrzyłem jej w oczy.
-Nathan..-zaczęła.
-Mów.
-Camille powiedziała, że tu nie wróci-szepnęła. To cios poniżej pasa, sztylet w serce, pistolet wymierzony prosto w głowę. Bezwładnie osunąłem się na fotel i ukryłem twarz w dłoniach. Czułem, że zaraz się rozpłaczę. Tak, TEN Nathan James Sykes będzie płakał i to wszystko przez dziewczynę. Jaki ten świat dziwny, prawda?
-Młody, wszystko w porządku?-poczułem jej dłoń na prawym ramieniu.
-Ttak-zająknąłem się-Przepraszam cię, ale chcę pobyć sam-automatycznie wstałem i ruszyłem w stronę swojego pokoju. Na schodach zatrzymała mnie Nareesha. Czułem, że wie o wszystkim. Patrzyła na mnie ze współczuciem. Nie chciałem tego. Nie chciałem litości. Spojrzałem na nią załzawionymi oczami, a ona po prostu mnie przytuliła. Odwzajemniłem uścisk. Poczułem się lepiej.
-Dziękuję-szepnąłem. Wtaszczyłem swój nędzny tyłek na górę i zanim zamknąłem się w pokoju powtórzyłem. Rzucając się na łóżko, spojrzałem na książkę Kinga.
-Pieprzona książka. Pieprzona pogoda. Pieprzony park. I pieprzona mania ułożonych włosów-mruczałem pod nosem. Wziąłem plik sklejonych kartek, otworzyłem okno i wziąłem zamach.
-Nie, nie mogę..-opuściłem bezwładnie ręce, a "Czarna bezgwiezdna noc" otworzyła się po zetknięciu z panelami. Podniosłem ją i przeczytałem fragment: "Kapłan poprosił o modlitwę w ciszy. Żałobnicy pochylili głowy. Wiatr szeleścił liśćmi. Na niezbyt odległej trasie I-295 panował zwykły ruch. Darcy pomyślała: Boże, jeśli jesteś, spraw, żeby to był koniec. Nie był to koniec". Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę.
-Spraw, żeby to był koniec... Nie był to koniec..-mruknąłem-Boże. Jesteś. Spraw. Koniec... Spraw. Koniec.
Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Nie broniłem się przed tym, pozwoliłem im spływać. Tak, chcę, żeby to był koniec. Mój koniec. Bez Camille nie istnieję. Moje życie nie ma sensu. Poszedłem do łazienki, usiadłem na klapie od sedesu i wyjąłem żyletkę z kosmetyczki. Przez łzy nie mogłem znaleźć żył, więc poklepałem lewy nadgarstek aż zrobił się czerwony.
-Tak będzie lepiej. Dla mnie. Dla niej. Dla zespołu-pociągnąłem nosem. Przyłożyłem zimną metalową blaszkę do ręki. Wziąłem dwa wdechy. Po głowie krążyło mi jedno zdanie: Nie był to koniec. Nie był to koniec. Nie był to koniec. Rzuciłem żyletkę do umywalki i przemyłem twarz zimną wodą.
-Stary, uratowałeś mi życie-spojrzałem w lustro. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Ktoś czuwa nade mną. Może to być nawet Stephen King, a może jego Anioł Stróż, a może to Camille..
_________________________
Rozdział nie jest długi.. co będę kłamać.. jest w chuj krótki..
Ma dziwny nastrój, z resztą jak ja..
Paulina, nie mam focha. Nie mam tamtego numeru i tyle.
Czekam na opinie w komentarzach, których jest coraz mniej..